Zmęczona przeciągam się na moim materacu i głośno ziewam. Z niesmakiem wyłączam budzik i podnoszę się na równe nogi. Moje mozolne kroki trafiają do łazienki, gdzie orzeźwiający prysznic budzi mnie do życia. Ubieram się w pierwsze lepsze ciuchy i wiążę włosy w niedbałego koka. Szybko zbiegłam na dół po schodach i już miałam wychodzić, ale zatrzymałam się w progu kuchni. Spojrzałam na kalendarz i skreśliłam dzisiejszą datę czerwonym markerem.
- Już niedługo...- szepczę do siebie i wychodzę z domu.
Udaję się do sklepu, gdzie dzień wcześniej zamówiłam potrzebne rzeczy do remontu. Między innymi różne pędzle, wałki do malowania, farby i kilka plastikowych pojemników. Obładowana zakupami, ale szczęśliwa, że w końcu mogę zakończyć kilku tygodniowy remont mojego nowego mieszkania, na które zbierałam już od kilku lat.
Słońce mocno grzało, jeszcze puste ulice Londynu, które zapewne zaraz zapełnią się ludźmi śpieszącymi się do pracy. Zadowolona z siebie wchodzę w końcu do małego domku, w którym panuje istny chaos. Stawiam moje zakupy na podłodze w salonie i przyglądam się pustemu pokojowi, który możliwe że jeszcze dzisiaj wieczorem będzie pomalowany na beżowo. Wciąż nie mogę uwierzyć, że wszystkie pokoje znajdujące się w tym domu, zostały wyremontowane przez mnie samą. Bez niczyjej pomocy. Bez szumu i hałasu. Tylko ja i moje zamiłowanie do malowania, które odzwierciedliło się na prawie wszystkich ścianach budynku. Moja sypialnia jest niebieska, kuchnia czerwona, łazienka jasno zielona, a salon będzie beżowy.
Nie czekając dłużej przebrałam się w starą, kraciastą koszulę mojego ojca, a na głowę zawiązuję bandamkę i zabieram się na otwieranie farb i wylewanie do plastikowych pojemników. Kiedy zanurzyłam już wałek w farbie, ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi.
- Kogo niesie o tej porze...- mruczę pod nosem patrząc na zegarek, gdzie skazówki wskazują godzinę 10.03. Niechętnie kładę wałek na podłogę i idę dotworzyć drzwi.
- Niespodzianka!- słyszę ciepły głos mojego przyjaciela.
- Louis!- krzycząc rzucam się na jego szyję, trochę zaskakując go tym gestem.
- Hej mała! Też się za tobą stęskniłem.- mówi i również mnie mocno przytula.
- Kiedy wróciłeś?- pytam odsuwając się kilka kroków do tyłu.
- Wczoraj wieczorem. Rano byłem u twoich rodziców, ale powiedzieli że już z nimi nie mieszkasz.
- Wyprowadziłam się od nich miesiąc temu.- mówię poprawiając koszulę.- Z chęcią wpuściłabym cię do środka, ale myślę, że to chyba nie jest odpowiedni moment, zważywszy na jego wygląd.
- Spokojnie, twój ojciec wszystko mi powiedział i jestem gotowy do pomocy.- mówi pokazując 3 pędzle i kolejną koszulę mojego ojca.
Patrząc na niego z niedowierzeniem w końcu wpuściłam go do środka, gdzie po raz kolejny mocno mnie przytulił, a ja zaczęłam wciągać jego perfumy, które od razu mnie odurzyły.
- Miałem zrobić ci niespodziankę w postaci śniadania do łóżka.- zaczął mówić, kiedy weszliśmy do kuchni, a ja wstawiłam wodę na herbatę.- Przyniosłem świeże rogaliki, i nawet kawę ze Strasburga, ale twoja mama mi powiedziała, że już tutaj nie mieszkasz i że z chęcią zaopiekują się twoim śniadaniem.
Parsknęłam śmiechem, a on z zakłopotaniem przeczesywał swoje długie włosy. Muszę przyznać, że przez te kilka miesięcy strasznie urósł. No i oczywiście jest jak zawsze przystojny. Jego włosy jak zawsze potargane na wszystkie strony, niebieskie oczy i ten szeroki i szczery uśmiech.
- Co ty w ogóle tutaj robisz? Miałeś być...- urywam i patrzę na kalendarz.- Dokładnie za 23 dni...- znowu urywam i tym razem wzrok przenoszę na zegarek.- 15 godzin i 46 minut.
Louis wybucha głośnym śmiechem i po raz kolejny mocno mnie do siebie tuli.
- Odliczałaś każdy dzień?- pyta mnie zaskoczony.
- Każdy.- szepczę i lekko się rumienię.
- Ja też.- stwierdza i całuje mnie w czoło, a moje policzki z koloru różowego robią się mocno czerwone.
- A więc, dowiem się jaki był powód twojego wczesnego przyjazdu?- pytam ponownie i zalewam naszą ulubioną cytrynową herbatę.
- Tak po prostu...- mówi i wzrusza ramionami.
- Louis... Tak po prostu opuściłeś uczelnię?- pytam zaskoczona.
- Wszystko miałem już pozaliczane i jakoś nie chciało mi się siedzieć na nudnych wykładach.- ponownie wzrusza ramionami.- Nie wiem czemu, ale mam takie wrażenie, że nie cieszysz się że przyjechałem...
- Ja się nie cieszę? Louis, czy ty słyszysz co ty mówisz? Ja wręcz promienieję z radości!- krzyczę, na co chłopak znowu się uśmiecha.
- To dobrze. Nie mam pojęcia jak ja wytrzymałem bez ciebie przez tyle miesięcy...- mruczy pod nosem.
- Ja tak samo...- szepczę i pociągam łyk herbaty.- No dobra, to skoro przyszedłeś mi pomóc, to lepiej zabierzmy się do roboty. Bo takim sposobem, to zaczniemy malować o 15.00.
- Jak sobie życzysz, księżniczko.- uśmiecha się do mnie i podnosi się ze stołka kuchennego.
Kolejne godziny wypełnione były naszymi śmiechami no i oczywiście opowieściami Louisa. Przez prawie 5 godzin nie pomalowaliśmy nawet jednej ściany! Byłam trochę zła na siebie, ale cała złość znikała za każdym razem, kiedy słyszałam głos przyjaciela, którego nie miałam okazji słuchać przez około pół roku. Nawet nie zdałam sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskniłam! Za jego uśmiechem, docinkami i w ogóle za Louisem.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem trochę głodny...- powiedział obejmując mnie od tyłu, kiedy ja próbowałam pomalować przynajmniej mały fragment.
- Przykro mi, ale lodówka jest pusta.- mówię przygnębiona.
- To ja pójdę do sklepu i coś kupię, zgoda?- pyta mnie z nadzieją.
- Lou...- zaczynam mówić, ale ten szybko mi przerwa.
- To ja jestem za jakieś 15 minut.- oświadcza i zaraz go nie było.
Kręcąc z niedowierzenim głową, zabieram się za malowanie i rozmyślaniem na temat przyjaciela. Doskonale pamiętam, jak od małego byliśmy nierozłączni. Byliśmy niemal jak rodzeństwo cały czas trzymając się za ręce. Nasi rodzice zawsze sobie żartowali, że za kilka lat spotkamy się na wspólnym weselu, ale my zawsze odmawialiśmy. To miała być przyjaźń, od kołyski aż po grób. Chociaż, teraz zaczynam rozumieć słowa mojej mamy, która zawsze mi powtarzała, kiedy ja upierałam się że Lou to tylko przyjaciel.
- Dziecko, kiedy dorośniesz, zrozumiesz, że to nie tylko przyjaźń.
No i co? Dorosłam, a mnie i Tomlinsona nadal wiąże silna więź przyjaźni.
Kiedy skończyłam w końcu malować drugą ścianę, usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu. Długo nie musiałam się zastanawiać, kim jest mój gość, gdyż nikt nie zna mojego adresu zamieszkania, oprócz moich rodziców, no i od dzisiaj Louisa.
- I co, kupiłeś coś?- pytam kiedy chłopak wszedł do pokoju.
- Nie.- odpowiada lekko poirytowany.
- Dlaczego?- pytam z drwiną w głosie.
- Akurat, kiedy przyszedłem babka zamykała sklep no i próbowałem ją prosić, ale ta się nie ugięła. No i w końcu próbowałem ją oczarować swoim urokiem osobistym, ale się nie udało...- posmutniał i spuścił głowę w dół.
- Jak to ci nie uległa? Tobie?- pytam zaskoczona i chichoczę pod nosem.
- To tak samo jakbyś ty próbowała poderwać geja.- powiedział, a ja zaraz wybuchłam głośnym śmiechem.- To nie jest śmieszne.- skomentował, kiedy ja przez kilka dobrych minut nie mogłam się opanować.
- Prze... przepraszam, ale... a cholera...- i znowu zaczęłam się śmiać i długo nie minęło, a Louis do mnie dołączył.- W takim układzie zamówię pizzę.- oświadczam, kiedy napad śmiechu minął.
- Widzę, że przez ten czas, kiedy ja siebie kompromitowałem, ty zdążyłaś pomalować kolejną ścianę!- krzyczy w moją stronę.
- Z twoją pomocą strasznie długo mi się schodzi.- skomentowałam i wybrałam odpowiedni numer do pizzerii. Zamawiam 2 duże pizze i wracam spowrotem do salonu, gdzie Louis wylewał niebieską, czerwoną i zieloną farbę do 3 różnych pojemników.
- Co ty robisz?- pytam zaskoczona.
- Znalazłem farby na korytarzy i stwierdziłem, że ten pokój nie może być w jednolitej barwie.
- Ale Louis! Każde pomieszczenie jest jednobarwne!- krzyczę lekko zdenerwowana. Szybko podbiegam do chłopaka i wyrywam mu pędzel, zanim on zamacza go w zielonej farbie.
- I właśnie dlatego salon powinien być kolorowy.- mówi poważnym tonem.
- Ale ja nie chcę!- znowu podnoszę głos, gdy ten próbuje zabrać mi pędzel.- To jest moje mieszkanie i to ja decyduję, jak ono wygląda.
- Ale teraz jestem tutaj ja i nie pozwolę, abyś...- zaczął mówić, ale ja mu nie dokończyłam.
- Jeżeli zrobisz, chociaż jedną kreskę na ścianie, obiecuję że ty również będziesz pomalowany.- próbuję go szantażować, ale on tylko wzrusza ramionami.
- Dobra.- nachyla się i zamacza swoją całą dłoń w czerwonej farbie po czym odciskuje ją na beżowej ścianie.- Teraz jest o wiele lepiej.
Zdenerwowana maczam mały pędzelek w niebieskiej barwie i przejeżdżam nim po czole bruneta.
- Tak chcesz się bawić?- pyta rozbawiony. Nim zdążyłam ogarnąć co właśnie zrobiłam, na moim policzku widniała dłoń bruneta, która odcisnęła ślad czerwonych palców.
- Pożałujesz Tomlinson.- syczę. Ten tylko się zaśmiał, ale zaraz przestał kiedy moja ręka przejechała od jego czoła, aż do szyi. I tym o to właśnie sposobie, zaraz byliśmy cali w różnych kolorach farb, tak samo jak moje dwie pomalowane ściany i podłoga (która na szczęście była oklejona folią). Bawiliśmy się jak małe dzieci, ale w końcu do porządku przywrócił nas dźwięk dzwonka. Niechętnie wyszłam z pokoju i otworzyłam drzwi, gdzie stał młody chłopak z dwoma kartonami pizzy. Zapłaciłam odpowiednią sumę i wróciłam do Louisa, który stał i podziwiał nasze dzieło.
- Tak jest o wiele lepiej.- mówi patrząc na kolorowy pokój.
- Zabiję cię za to.- mruczę pod nosem i otwieram karton.
- Muszę ci coś powiedzieć.- odezwał się szeptem, kiedy skończyliśmy jeść.
- No więc słucham.
- Tak na prawdę, to był inny powód dla którego opuściłem wcześniej uczelnię...- mówi patrząc w moje oczy.
- Jaki?- pytam z zaciekawieniem.
- Ty.
Zamieram. Patrzę jak sparaliżowana na chłopaka, który nie zamierza kończyć swojej odpowiedzi.
- Nie miałem pojęcia, że tak bardzo będę za tobą tęsknić. Myślałem, ze wytrzymam, bo przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ale później uświadomiłem sobie, że to nie jest tylko to. Każdego wieczoru, patrząc na księżyc, zawsze miałem w głowie tylko i wyłącznie ciebie.
- Louis...- chcę coś powiedzieć, ale ten podnosi szybko dłoń.
- Nie przerywaj mi. Przez kilka tygodni wmawiałem sobie, że to mogą być tylko moje urojenia, ale potem zdałem sobie sprawę że jednak nie.
Ponowie otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale ten znowu mi nie pozwala dojść do słowa.
- Wiesz co najchętniej teraz bym zrobił?- pyta mnie patrząc mi głęboko w oczy.
- Nie.- odpowiadam cicho.
- Chcę przysunąć się do ciebie bliżej. Spojrzeć się w twoje oczy i nachylić się, aby złożyć na twoich ustach delikatny pocałunek. Oderwać się na chwilę, ponownie spojrzeć ci w oczy i zobaczyć twoją reakcję. A później znowu cię pocałować, tym razem dłużej i namiętniej. Objąć cię tak, jakbyś była ostatnią rzeczą jaką mogę mieć przy sobie. Wplątać moje dłonie w twoje włosy, a kiedy nie starczy nam tchu odsunąć się na kilka centymetrów i powiedzieć dwa słowa.
Nic nie mówię, tylko spuszczam swój wzrok na moje splecione dłonie, zszokowana wyznaniem Louisa. Mojego przyjaciela. Tak bardzo się bałam, że to kiedyś nastąpi. Że jedno z nas się w sobie zakocha, kiedy drugiemu wystarcza tak jak jest.
- Ale nie zrobię tego...- słyszę jego smutny głos. Szybko podnoszę głowę, po raz kolejny zaskoczona jego słowami.- Nie zrobię tego, dopóki ty mnie o to nie poprosisz.
- Louis... Wiesz jak jest... Ja, my...- jąkam się, niezdolna do wypowiedzenia żadnego sensownego zdania.- To się nie uda...- w końcu kończę i po raz kolejny spuszczam głowę. Słyszę jak głośno wzdycha i wiem, że mocno go zraniłam.
- Zapomnijmy o tym, okej?- pyta mnie po kilku minutach.- Zapomnijmy o tym co przed chwilą powiedziałem. Obejrzymy coś?- pyta nagle i znowu na jego ustach wita ten promienny uśmiech, ale oczy pokazują zupełnie co innego. Smutek, rozczarowanie i dezorientacja. Tak bardzo chciałabym go przytulić, ale teraz kiedy powiedział mi, co do mnie czuje, wiem że z każdym moim gestem zranię go jeszcze bardziej.
- Okej.- szepczę i podnoszę się z ziemi zabierając puste opakowania po pizzzie.
Kilka minut później siedzimy na ziemi, oparci o zafoliowaną kanapę i przykryci ciepłym kocem. Ani mi, ani jemu nie chciało się umyć z tej kolorowej farby.
- Mogę cię objąć?- pyta mnie nieśmiało.
- A co to za pytanie? Oczywiście, że możesz.- mówię i wręcz sama przysuwam się bliżej niego i kładę głowę na jego ramieniu, a on obejmuje mnie ręką, mocniej do siebie tuląc. Nie wiem nawet kiedy, a obydwoje usnęliśmy w tej samej pozycji.
*2 miesiące później*
Minęły 2 miesiące od tamtego wieczoru, kiedy Louis wyznał mi co do mnie czuje. Jednak nie zmieniło to naszych relacji. Dalej jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, korzystający z życia. Remont w końcu dobiegł końca, a ja mogłam nareszcie podziwiać widok pięknego mieszkania z kolorowymi ścianami w salonie. Nie zamalowałam ich, wręcz przeciwnie. Poprawiłam jeszcze bardziej, aby wyglądały na abstrakcje, ale i ja i Louis wiemy, co to dokładnie jest. Za każdym razem kiedy patrzę na to pomieszczenie, zawsze uśmiecham się pod nosem i wspominam naszą wspólną zabawę.
Jestem szczęśliwa, że Lou nie odwrócił się ode mnie. Wręcz jest stałym gościem i czasami zdarza mu się u mnie nocować. Można by powiedzieć, że prawie u mnie mieszka. Jego rzeczy co chwila znajduję w łazience, czy nawet w mojej sypialni. A ostatnio nawet znalazłam jego szczoteczkę do zębów w lodówce. Nie mam pojęcia jak ona się tam znalazła.
Właśnie jestem w trakcie przygotowywania kolacji i czekam niecierpliwie na Louisa. Jednak on nie przychodzi. Następnego dnia, również go nie ma. I tak przez najbliższe dwa tygodnie, a moje serce łamie się na milion kawałeczków, kiedy nie czuje bliskości chłopaka. Nie rozumiem tylko dlaczego się nie odzywa? Telefon cały czas jest przy moim uchu, próbując nawiązać kontakt z przyjacielem, jednak na marne. Zaczynam się martwić, że chłopakowi mogło coś się stać. Jednak szybko wyrzucam te myśli. Po raz kolejny wybieram do niego numer i znowu nic.
Postanawiam jechać do domu jego rodziców. Droga mija mi około godziny i w końcu stoję przed drzwiami i naciskając niecierpliwie na dzwonek.
- [T.I]! Jak miło cię widzieć!- wita się ze mną pani Tomlinson.- Co cię do nas sprowadza?
- Jest Louis?- pytam szybko.
- Louis? Nie nie ma go tu.- odpowiada zdziwiona moim pytaniem.
- A gdzie on jest?- zadaję kolejne pytanie, lekko zdenerwowana.
- Louis przecież wrócił do Manchesteru.- oświadcza ze spokojem.
- Gdzie wrócił?!
- Do Manchesteru. Nic ci nie powiedział?
- Od dwóch tygodni w ogóle się ze mną nie kontaktował.- mówię szybko i przeczesuję ze zdenerwowania włosy.
- Powiedział, że musi wcześniej wrócić na uczelnię... [T.I] co się stało?- pyta mnie łagodniej.
- Czy mogłaby pani podać mi jego adres?- pytam bez zastanowienia.
- Oczywiście, poczekaj sekundę.
Nadal stojąc w progu, nie mogę zrozumieć zachowania Louisa. Wyjechał? Tak bez pożegnania? Dlaczego? Może to moja wina... Może to przez moje odrzucenie, postanowił wrócić... Ale mówi mi, że przecież jest wszystko okej! Że nic się nie stało! W głowie pojawił mi się jego wyraz twarzy, kiedy powiedziałam, że to się nie uda. Był przybity. Wyglądał... jak nie on. Po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć, na prawdę bardzo smutnego Louisa Tomlinsona.
Po kilku minutach, przyszła mama chłopaka z małą karteczką. Podziękowałam i szybo udałam się do mojego samochodu. Z piskiem opon wyjechałam z podjazdu i wróciłam do mojego domu.
Jaka ja byłam głupia! I ślepa! Myślałam, że wszystko będzie dobrze po tym co mi powiedział, a ja naiwna wierzyłam w każde jego słowa, które mówiło że nic się nie stało, że już zapomniał. Gówno, a nie zapomniał!
Kiedy wróciłam do domu, chwyciłam szybko mój plecak, wpakowałam do niego potrzebne rzeczy i zadzwoniłam po taksówkę, która zawiozła mnie na dworzec kolejowy. Wsiadłam w pierwszy pociąg jadący do Manchesteru i nie myśląc co będzie dalej, zaszyłam się w jednym wagonie i zdenerwowana wyglądałam przez okno. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia co mam mu powiedzieć. Przyjechałam, bo nie odzywałeś się przez 2 tygodnie i zaczęłam się o ciebie martwić? To nie jest mocny argument, ale teraz moja głowa nie jest zdolna do myślenia nad nowymi.
Po kilku godzinnej jeździe, w końcu pociąg zatrzymał się, a ja szybko z niego wybiegłam, jakby ktoś mnie gonił. Na szczęście złapałam wolną taksówkę i podałam adres bruneta. Po 15 minutach byłam na miejscu i również szybko wybiegłam z samochodu do dużego bloku. Mieszkanie numer 5, znajdowało się prawie na samej górze, ale i to mnie nie zatrzymało. W końcu dobiegłam i zaczęłam mocno walić w drzwi, wołając imię bruneta.
- Louis do cholery, otwórz te pieprzone drzwi!- krzyknęłam i znowu zaczęłam walić.
- Pana Tomlinsona nie ma.- słyszę za sobą głos młodej kobiety, która wyszła ze swojego mieszkania.
- A gdzie on jest?- pytam szybko.
- O tej porze powinien być na uczelni.- oznajmia wzruszając ramionami.- Dać pani adres?
- Byłabym bardzo wdzięczna.- wzdycham zmęczona, gdyż trasa, którą przebiegłam po tych licznych schodach dała właśnie znać, w postaci szybkiego oddechu.
- Proszę bardzo. No i jeszcze tak dla ciała, proszę przyjąć ode mnie butelkę wody.- wręcza mi kartkę i butelkę wody mineralnej.
- Dziękuję pani bardzo. Jestem pani dłużniczką.- mówię i otwieram korek.
- Mam nadzieję tylko, że pani w końcu poprawi humor panu Tomlinsonowi. Od kiedy tutaj przyjechał nawet nie zamienił ze mną słowa, co kiedyś było nie do przyjęcia.- wzdycha wspominając.
- Ja też mam taką nadzieję. Dziękuję jeszcze raz!- krzyczę schodząc już po schodach.
Wychodząc na ulicę, zdaję sobie sprawę, że ja nie mam pojęcia gdzie jest ta cała uczelnia. Adres przecież nic mi nie powie. Cholera!
Zaczepiam przypadkowych ludzi, którzy dokładnie mi mówią gdzie i kiedy powinnam skręcić. Po raz kolejny zaczynam szybko biec. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło. Przecież to tylko przyjaciel! A może i nie? Która normalna przyjaciółka jest w stanie przejechać paręnaście kilometrów, żeby zobaczyć swojego przyjaciela i zrobić mu wyrzuty, dlaczego nic nie powiedział o swoim wyjeździe?!
Kręcę głową i znowu zaczynam biec, aż w końcu docieram pod ogromny budynek. Stanęłam na placu, aby złapać oddech i łapczywie piję wodę, którą dostałam od sąsiadki Louisa. Rozglądam się na wszystkie strony, nie wiedząc co zrobić. Chciałam już iść w kierunku głównego wejścia, kiedy słyszę charakterystyczny śmiech mojego przyjaciela. Mojego Louisa. Odwracam się w stronę źródła dźwięku i dostrzegam jego. Śmieje się jak głupi i nie zapowiada się, żeby przestał się chichrać. Jest w towarzystwie kilku chłopaków i jakieś blondynki, która bez żadnych ceregieli opiera się o ramię Tomma, który nie jest chyba tym zbytnio zachwycony, ale nic nie mówi. Czuję lekkie ukłucie w sercu. On jest tutaj szczęśliwy. Ma swoich nowych znajomych, którzy go uszczęśliwiają. A ja go zraniłam. Nie dziwię się dlaczego wyjechał. Dlaczego nic mi nie powiedział. Tylko boli mnie fakt, że nasza kilkuletnia przyjaźń poszła na marne.
Poczułam jak łzy spływają po moich policzkach, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Dalej przypatruję się młodemu brunetowi, który nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskniłam. Spuszczam głowę i kieruję się w drogę powrotną, zdając sobie sprawę, że to przecież moja wina.
- [T.I]?- słyszę wołanie mojego imienia, kiedy jestem już na chodniku. Zatrzymuję się w pół kroku i niepewnie odwracam głowę. Przede mną stoi nie kto inny jak sam Louis Tomlinson z otwartą buzią ze zdziwienia. Otarłam szybko łzy, ale myślę że i tak już widział że płaczę. Przez chwilę przypatruję się mu, ale potem znowu się odwracam i kieruję się w nieznanym mi kierunku.
- Zaczekaj!- słyszę wręcz błagalny krzyk i po raz kolejny się zatrzymuję. Wzdycham ciężko i mocno się powstrzymuję, żeby nie wybuchnąć płaczem na środku jednej z ulic Manchesteru. Nie wiem nawet kiedy, ale Louis objął mnie ramieniem i pociągnął w stronę dziedzińca szkoły, gdzie zatrzymuję się przed jedną ławką i prosi mnie, abym usiadła. Ja jednak tego nie robię.
- Co ty tu robisz?- pyta lekko zszokowany.
- A ty?- odpowiadam pytaniem na pytanie pociągając nosem.
Nic nie odpowiada, tylko głośno zaczerpuje powietrzem i odsuwa się kilka krów do tyłu.
- Dlaczego? Dlaczego nic nie powiedziałeś, że wyjeżdżasz? Wiesz jak się martwiłam?!- wybucham a po policzkach znowu spływają mi łzy.
- [T.I.] proszę cię, nie płacz.
- Powiedz mi!- krzyczę na całe gardło.- Dlaczego?!
- A czy to, by coś zmieniło?!- również wybucha.- Czy by coś zmieniło między nami?!
- Mogłeś przy najmniej wysłać głupiego sms-a, a nie dowiaduję się od twojej matki że tak nagle wyjechałeś sobie do Manchesteru!
- Więc skoro moja matka ci powiedziała, że wyjechałem, to po jaką cholerę tu przyjeżdżałaś?!
- Martwiłam się o ciebie! Myślisz, że to tak łatwo zostać w domu, kiedy ty bez słowa pożegnania pojechałeś! Bez żadnego słowa wyjaśnienia opuściłeś mnie! Zostawiłeś jak jakiegoś psa!- znowu podnoszę głos.- Zraniłeś mnie.- dodaję szeptem.
- Ty mnie zraniłaś 2 miesiące temu, kiedy powiedziałaś, że nic do mnie nie czujesz.- syczy.
- Ja wcale tak nie powiedziałam!
- Ach nie? Przepraszam, źle dobrałem słowa. Powiedziałaś, że to się nie uda! Więc skoro widzisz, że żyję i mam się dobrze możesz już jechać!
Zamieram. Nie spodziewałam się, że coś takiego powie. Czyli jednak to moja wina. To ja byłam powodem jego odejścia. Miałam rację. Zraniłam go. Kiedy chciałam coś jeszcze powiedzieć, on szedł w kierunku głównego wejścia do budynku, a ja stoję jak sparaliżowana, nie wiedząc co zrobić.
- Louis Tomlinson!- krzyczę na całe gardło, tak żeby mógł mnie usłyszeć, lecz on się nie zatrzymuje.- Louis Tomlinson!- krzyczę jeszcze głośniej.- Masz tu wrócić i mnie pocałować!
Zatrzymuje się. Niepewnie odwraca się w moją stronę, a ja znowu krzyczę.
- Chcę, żebyś mnie pocałował!
Zamiera. Tym razem, to chyba on doznał szoku, jednak po chwili szybkim krokiem podchodzi bliżej mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy, nachylił się i delikatnie musnął moje usta, a ja zamknęłam oczy. Minęły dokładnie 3 sekundy, a on odsunął się na moment i po raz kolejny spojrzał w moje tęczówki. Znowu się przybliżył i złączył nasze wargi w jedność. Pocałunek był pełen namiętności i czegoś więcej, ale tego "czegoś" nie umiem nazwać. Objął mnie mocniej i po chwili jego dłonie zanurzyły się w moje włosy, dalej mnie całując. A ja wszystko odwzajemniłam. Każdy jego ruch, każdy pocałunek. Kiedy nie starczało nam tchu, odsunęliśmy się od siebie mocno dysząc i łapiąc łapczywie powietrze.
- Kocham cię.- szepcze patrząc głęboko w moje oczy.
- Ja ciebie też kocham.- i po raz kolejny mocno go całuję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jest mój pierwszy imagin :) Myślę, że się podoba <Malikowa>
- Już niedługo...- szepczę do siebie i wychodzę z domu.
Udaję się do sklepu, gdzie dzień wcześniej zamówiłam potrzebne rzeczy do remontu. Między innymi różne pędzle, wałki do malowania, farby i kilka plastikowych pojemników. Obładowana zakupami, ale szczęśliwa, że w końcu mogę zakończyć kilku tygodniowy remont mojego nowego mieszkania, na które zbierałam już od kilku lat.
Słońce mocno grzało, jeszcze puste ulice Londynu, które zapewne zaraz zapełnią się ludźmi śpieszącymi się do pracy. Zadowolona z siebie wchodzę w końcu do małego domku, w którym panuje istny chaos. Stawiam moje zakupy na podłodze w salonie i przyglądam się pustemu pokojowi, który możliwe że jeszcze dzisiaj wieczorem będzie pomalowany na beżowo. Wciąż nie mogę uwierzyć, że wszystkie pokoje znajdujące się w tym domu, zostały wyremontowane przez mnie samą. Bez niczyjej pomocy. Bez szumu i hałasu. Tylko ja i moje zamiłowanie do malowania, które odzwierciedliło się na prawie wszystkich ścianach budynku. Moja sypialnia jest niebieska, kuchnia czerwona, łazienka jasno zielona, a salon będzie beżowy.
Nie czekając dłużej przebrałam się w starą, kraciastą koszulę mojego ojca, a na głowę zawiązuję bandamkę i zabieram się na otwieranie farb i wylewanie do plastikowych pojemników. Kiedy zanurzyłam już wałek w farbie, ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi.
- Kogo niesie o tej porze...- mruczę pod nosem patrząc na zegarek, gdzie skazówki wskazują godzinę 10.03. Niechętnie kładę wałek na podłogę i idę dotworzyć drzwi.
- Niespodzianka!- słyszę ciepły głos mojego przyjaciela.
- Louis!- krzycząc rzucam się na jego szyję, trochę zaskakując go tym gestem.
- Hej mała! Też się za tobą stęskniłem.- mówi i również mnie mocno przytula.
- Kiedy wróciłeś?- pytam odsuwając się kilka kroków do tyłu.
- Wczoraj wieczorem. Rano byłem u twoich rodziców, ale powiedzieli że już z nimi nie mieszkasz.
- Wyprowadziłam się od nich miesiąc temu.- mówię poprawiając koszulę.- Z chęcią wpuściłabym cię do środka, ale myślę, że to chyba nie jest odpowiedni moment, zważywszy na jego wygląd.
- Spokojnie, twój ojciec wszystko mi powiedział i jestem gotowy do pomocy.- mówi pokazując 3 pędzle i kolejną koszulę mojego ojca.
Patrząc na niego z niedowierzeniem w końcu wpuściłam go do środka, gdzie po raz kolejny mocno mnie przytulił, a ja zaczęłam wciągać jego perfumy, które od razu mnie odurzyły.
- Miałem zrobić ci niespodziankę w postaci śniadania do łóżka.- zaczął mówić, kiedy weszliśmy do kuchni, a ja wstawiłam wodę na herbatę.- Przyniosłem świeże rogaliki, i nawet kawę ze Strasburga, ale twoja mama mi powiedziała, że już tutaj nie mieszkasz i że z chęcią zaopiekują się twoim śniadaniem.
Parsknęłam śmiechem, a on z zakłopotaniem przeczesywał swoje długie włosy. Muszę przyznać, że przez te kilka miesięcy strasznie urósł. No i oczywiście jest jak zawsze przystojny. Jego włosy jak zawsze potargane na wszystkie strony, niebieskie oczy i ten szeroki i szczery uśmiech.
- Co ty w ogóle tutaj robisz? Miałeś być...- urywam i patrzę na kalendarz.- Dokładnie za 23 dni...- znowu urywam i tym razem wzrok przenoszę na zegarek.- 15 godzin i 46 minut.
Louis wybucha głośnym śmiechem i po raz kolejny mocno mnie do siebie tuli.
- Odliczałaś każdy dzień?- pyta mnie zaskoczony.
- Każdy.- szepczę i lekko się rumienię.
- Ja też.- stwierdza i całuje mnie w czoło, a moje policzki z koloru różowego robią się mocno czerwone.
- A więc, dowiem się jaki był powód twojego wczesnego przyjazdu?- pytam ponownie i zalewam naszą ulubioną cytrynową herbatę.
- Tak po prostu...- mówi i wzrusza ramionami.
- Louis... Tak po prostu opuściłeś uczelnię?- pytam zaskoczona.
- Wszystko miałem już pozaliczane i jakoś nie chciało mi się siedzieć na nudnych wykładach.- ponownie wzrusza ramionami.- Nie wiem czemu, ale mam takie wrażenie, że nie cieszysz się że przyjechałem...
- Ja się nie cieszę? Louis, czy ty słyszysz co ty mówisz? Ja wręcz promienieję z radości!- krzyczę, na co chłopak znowu się uśmiecha.
- To dobrze. Nie mam pojęcia jak ja wytrzymałem bez ciebie przez tyle miesięcy...- mruczy pod nosem.
- Ja tak samo...- szepczę i pociągam łyk herbaty.- No dobra, to skoro przyszedłeś mi pomóc, to lepiej zabierzmy się do roboty. Bo takim sposobem, to zaczniemy malować o 15.00.
- Jak sobie życzysz, księżniczko.- uśmiecha się do mnie i podnosi się ze stołka kuchennego.
Kolejne godziny wypełnione były naszymi śmiechami no i oczywiście opowieściami Louisa. Przez prawie 5 godzin nie pomalowaliśmy nawet jednej ściany! Byłam trochę zła na siebie, ale cała złość znikała za każdym razem, kiedy słyszałam głos przyjaciela, którego nie miałam okazji słuchać przez około pół roku. Nawet nie zdałam sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskniłam! Za jego uśmiechem, docinkami i w ogóle za Louisem.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem trochę głodny...- powiedział obejmując mnie od tyłu, kiedy ja próbowałam pomalować przynajmniej mały fragment.
- Przykro mi, ale lodówka jest pusta.- mówię przygnębiona.
- To ja pójdę do sklepu i coś kupię, zgoda?- pyta mnie z nadzieją.
- Lou...- zaczynam mówić, ale ten szybko mi przerwa.
- To ja jestem za jakieś 15 minut.- oświadcza i zaraz go nie było.
Kręcąc z niedowierzenim głową, zabieram się za malowanie i rozmyślaniem na temat przyjaciela. Doskonale pamiętam, jak od małego byliśmy nierozłączni. Byliśmy niemal jak rodzeństwo cały czas trzymając się za ręce. Nasi rodzice zawsze sobie żartowali, że za kilka lat spotkamy się na wspólnym weselu, ale my zawsze odmawialiśmy. To miała być przyjaźń, od kołyski aż po grób. Chociaż, teraz zaczynam rozumieć słowa mojej mamy, która zawsze mi powtarzała, kiedy ja upierałam się że Lou to tylko przyjaciel.
- Dziecko, kiedy dorośniesz, zrozumiesz, że to nie tylko przyjaźń.
No i co? Dorosłam, a mnie i Tomlinsona nadal wiąże silna więź przyjaźni.
Kiedy skończyłam w końcu malować drugą ścianę, usłyszałam jak ktoś wchodzi do domu. Długo nie musiałam się zastanawiać, kim jest mój gość, gdyż nikt nie zna mojego adresu zamieszkania, oprócz moich rodziców, no i od dzisiaj Louisa.
- I co, kupiłeś coś?- pytam kiedy chłopak wszedł do pokoju.
- Nie.- odpowiada lekko poirytowany.
- Dlaczego?- pytam z drwiną w głosie.
- Akurat, kiedy przyszedłem babka zamykała sklep no i próbowałem ją prosić, ale ta się nie ugięła. No i w końcu próbowałem ją oczarować swoim urokiem osobistym, ale się nie udało...- posmutniał i spuścił głowę w dół.
- Jak to ci nie uległa? Tobie?- pytam zaskoczona i chichoczę pod nosem.
- To tak samo jakbyś ty próbowała poderwać geja.- powiedział, a ja zaraz wybuchłam głośnym śmiechem.- To nie jest śmieszne.- skomentował, kiedy ja przez kilka dobrych minut nie mogłam się opanować.
- Prze... przepraszam, ale... a cholera...- i znowu zaczęłam się śmiać i długo nie minęło, a Louis do mnie dołączył.- W takim układzie zamówię pizzę.- oświadczam, kiedy napad śmiechu minął.
- Widzę, że przez ten czas, kiedy ja siebie kompromitowałem, ty zdążyłaś pomalować kolejną ścianę!- krzyczy w moją stronę.
- Z twoją pomocą strasznie długo mi się schodzi.- skomentowałam i wybrałam odpowiedni numer do pizzerii. Zamawiam 2 duże pizze i wracam spowrotem do salonu, gdzie Louis wylewał niebieską, czerwoną i zieloną farbę do 3 różnych pojemników.
- Co ty robisz?- pytam zaskoczona.
- Znalazłem farby na korytarzy i stwierdziłem, że ten pokój nie może być w jednolitej barwie.
- Ale Louis! Każde pomieszczenie jest jednobarwne!- krzyczę lekko zdenerwowana. Szybko podbiegam do chłopaka i wyrywam mu pędzel, zanim on zamacza go w zielonej farbie.
- I właśnie dlatego salon powinien być kolorowy.- mówi poważnym tonem.
- Ale ja nie chcę!- znowu podnoszę głos, gdy ten próbuje zabrać mi pędzel.- To jest moje mieszkanie i to ja decyduję, jak ono wygląda.
- Ale teraz jestem tutaj ja i nie pozwolę, abyś...- zaczął mówić, ale ja mu nie dokończyłam.
- Jeżeli zrobisz, chociaż jedną kreskę na ścianie, obiecuję że ty również będziesz pomalowany.- próbuję go szantażować, ale on tylko wzrusza ramionami.
- Dobra.- nachyla się i zamacza swoją całą dłoń w czerwonej farbie po czym odciskuje ją na beżowej ścianie.- Teraz jest o wiele lepiej.
Zdenerwowana maczam mały pędzelek w niebieskiej barwie i przejeżdżam nim po czole bruneta.
- Tak chcesz się bawić?- pyta rozbawiony. Nim zdążyłam ogarnąć co właśnie zrobiłam, na moim policzku widniała dłoń bruneta, która odcisnęła ślad czerwonych palców.
- Pożałujesz Tomlinson.- syczę. Ten tylko się zaśmiał, ale zaraz przestał kiedy moja ręka przejechała od jego czoła, aż do szyi. I tym o to właśnie sposobie, zaraz byliśmy cali w różnych kolorach farb, tak samo jak moje dwie pomalowane ściany i podłoga (która na szczęście była oklejona folią). Bawiliśmy się jak małe dzieci, ale w końcu do porządku przywrócił nas dźwięk dzwonka. Niechętnie wyszłam z pokoju i otworzyłam drzwi, gdzie stał młody chłopak z dwoma kartonami pizzy. Zapłaciłam odpowiednią sumę i wróciłam do Louisa, który stał i podziwiał nasze dzieło.
- Tak jest o wiele lepiej.- mówi patrząc na kolorowy pokój.
- Zabiję cię za to.- mruczę pod nosem i otwieram karton.
- Muszę ci coś powiedzieć.- odezwał się szeptem, kiedy skończyliśmy jeść.
- No więc słucham.
- Tak na prawdę, to był inny powód dla którego opuściłem wcześniej uczelnię...- mówi patrząc w moje oczy.
- Jaki?- pytam z zaciekawieniem.
- Ty.
Zamieram. Patrzę jak sparaliżowana na chłopaka, który nie zamierza kończyć swojej odpowiedzi.
- Nie miałem pojęcia, że tak bardzo będę za tobą tęsknić. Myślałem, ze wytrzymam, bo przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi. Ale później uświadomiłem sobie, że to nie jest tylko to. Każdego wieczoru, patrząc na księżyc, zawsze miałem w głowie tylko i wyłącznie ciebie.
- Louis...- chcę coś powiedzieć, ale ten podnosi szybko dłoń.
- Nie przerywaj mi. Przez kilka tygodni wmawiałem sobie, że to mogą być tylko moje urojenia, ale potem zdałem sobie sprawę że jednak nie.
Ponowie otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale ten znowu mi nie pozwala dojść do słowa.
- Wiesz co najchętniej teraz bym zrobił?- pyta mnie patrząc mi głęboko w oczy.
- Nie.- odpowiadam cicho.
- Chcę przysunąć się do ciebie bliżej. Spojrzeć się w twoje oczy i nachylić się, aby złożyć na twoich ustach delikatny pocałunek. Oderwać się na chwilę, ponownie spojrzeć ci w oczy i zobaczyć twoją reakcję. A później znowu cię pocałować, tym razem dłużej i namiętniej. Objąć cię tak, jakbyś była ostatnią rzeczą jaką mogę mieć przy sobie. Wplątać moje dłonie w twoje włosy, a kiedy nie starczy nam tchu odsunąć się na kilka centymetrów i powiedzieć dwa słowa.
Nic nie mówię, tylko spuszczam swój wzrok na moje splecione dłonie, zszokowana wyznaniem Louisa. Mojego przyjaciela. Tak bardzo się bałam, że to kiedyś nastąpi. Że jedno z nas się w sobie zakocha, kiedy drugiemu wystarcza tak jak jest.
- Ale nie zrobię tego...- słyszę jego smutny głos. Szybko podnoszę głowę, po raz kolejny zaskoczona jego słowami.- Nie zrobię tego, dopóki ty mnie o to nie poprosisz.
- Louis... Wiesz jak jest... Ja, my...- jąkam się, niezdolna do wypowiedzenia żadnego sensownego zdania.- To się nie uda...- w końcu kończę i po raz kolejny spuszczam głowę. Słyszę jak głośno wzdycha i wiem, że mocno go zraniłam.
- Zapomnijmy o tym, okej?- pyta mnie po kilku minutach.- Zapomnijmy o tym co przed chwilą powiedziałem. Obejrzymy coś?- pyta nagle i znowu na jego ustach wita ten promienny uśmiech, ale oczy pokazują zupełnie co innego. Smutek, rozczarowanie i dezorientacja. Tak bardzo chciałabym go przytulić, ale teraz kiedy powiedział mi, co do mnie czuje, wiem że z każdym moim gestem zranię go jeszcze bardziej.
- Okej.- szepczę i podnoszę się z ziemi zabierając puste opakowania po pizzzie.
Kilka minut później siedzimy na ziemi, oparci o zafoliowaną kanapę i przykryci ciepłym kocem. Ani mi, ani jemu nie chciało się umyć z tej kolorowej farby.
- Mogę cię objąć?- pyta mnie nieśmiało.
- A co to za pytanie? Oczywiście, że możesz.- mówię i wręcz sama przysuwam się bliżej niego i kładę głowę na jego ramieniu, a on obejmuje mnie ręką, mocniej do siebie tuląc. Nie wiem nawet kiedy, a obydwoje usnęliśmy w tej samej pozycji.
*2 miesiące później*
Minęły 2 miesiące od tamtego wieczoru, kiedy Louis wyznał mi co do mnie czuje. Jednak nie zmieniło to naszych relacji. Dalej jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi, korzystający z życia. Remont w końcu dobiegł końca, a ja mogłam nareszcie podziwiać widok pięknego mieszkania z kolorowymi ścianami w salonie. Nie zamalowałam ich, wręcz przeciwnie. Poprawiłam jeszcze bardziej, aby wyglądały na abstrakcje, ale i ja i Louis wiemy, co to dokładnie jest. Za każdym razem kiedy patrzę na to pomieszczenie, zawsze uśmiecham się pod nosem i wspominam naszą wspólną zabawę.
Jestem szczęśliwa, że Lou nie odwrócił się ode mnie. Wręcz jest stałym gościem i czasami zdarza mu się u mnie nocować. Można by powiedzieć, że prawie u mnie mieszka. Jego rzeczy co chwila znajduję w łazience, czy nawet w mojej sypialni. A ostatnio nawet znalazłam jego szczoteczkę do zębów w lodówce. Nie mam pojęcia jak ona się tam znalazła.
Właśnie jestem w trakcie przygotowywania kolacji i czekam niecierpliwie na Louisa. Jednak on nie przychodzi. Następnego dnia, również go nie ma. I tak przez najbliższe dwa tygodnie, a moje serce łamie się na milion kawałeczków, kiedy nie czuje bliskości chłopaka. Nie rozumiem tylko dlaczego się nie odzywa? Telefon cały czas jest przy moim uchu, próbując nawiązać kontakt z przyjacielem, jednak na marne. Zaczynam się martwić, że chłopakowi mogło coś się stać. Jednak szybko wyrzucam te myśli. Po raz kolejny wybieram do niego numer i znowu nic.
Postanawiam jechać do domu jego rodziców. Droga mija mi około godziny i w końcu stoję przed drzwiami i naciskając niecierpliwie na dzwonek.
- [T.I]! Jak miło cię widzieć!- wita się ze mną pani Tomlinson.- Co cię do nas sprowadza?
- Jest Louis?- pytam szybko.
- Louis? Nie nie ma go tu.- odpowiada zdziwiona moim pytaniem.
- A gdzie on jest?- zadaję kolejne pytanie, lekko zdenerwowana.
- Louis przecież wrócił do Manchesteru.- oświadcza ze spokojem.
- Gdzie wrócił?!
- Do Manchesteru. Nic ci nie powiedział?
- Od dwóch tygodni w ogóle się ze mną nie kontaktował.- mówię szybko i przeczesuję ze zdenerwowania włosy.
- Powiedział, że musi wcześniej wrócić na uczelnię... [T.I] co się stało?- pyta mnie łagodniej.
- Czy mogłaby pani podać mi jego adres?- pytam bez zastanowienia.
- Oczywiście, poczekaj sekundę.
Nadal stojąc w progu, nie mogę zrozumieć zachowania Louisa. Wyjechał? Tak bez pożegnania? Dlaczego? Może to moja wina... Może to przez moje odrzucenie, postanowił wrócić... Ale mówi mi, że przecież jest wszystko okej! Że nic się nie stało! W głowie pojawił mi się jego wyraz twarzy, kiedy powiedziałam, że to się nie uda. Był przybity. Wyglądał... jak nie on. Po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć, na prawdę bardzo smutnego Louisa Tomlinsona.
Po kilku minutach, przyszła mama chłopaka z małą karteczką. Podziękowałam i szybo udałam się do mojego samochodu. Z piskiem opon wyjechałam z podjazdu i wróciłam do mojego domu.
Jaka ja byłam głupia! I ślepa! Myślałam, że wszystko będzie dobrze po tym co mi powiedział, a ja naiwna wierzyłam w każde jego słowa, które mówiło że nic się nie stało, że już zapomniał. Gówno, a nie zapomniał!
Kiedy wróciłam do domu, chwyciłam szybko mój plecak, wpakowałam do niego potrzebne rzeczy i zadzwoniłam po taksówkę, która zawiozła mnie na dworzec kolejowy. Wsiadłam w pierwszy pociąg jadący do Manchesteru i nie myśląc co będzie dalej, zaszyłam się w jednym wagonie i zdenerwowana wyglądałam przez okno. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia co mam mu powiedzieć. Przyjechałam, bo nie odzywałeś się przez 2 tygodnie i zaczęłam się o ciebie martwić? To nie jest mocny argument, ale teraz moja głowa nie jest zdolna do myślenia nad nowymi.
Po kilku godzinnej jeździe, w końcu pociąg zatrzymał się, a ja szybko z niego wybiegłam, jakby ktoś mnie gonił. Na szczęście złapałam wolną taksówkę i podałam adres bruneta. Po 15 minutach byłam na miejscu i również szybko wybiegłam z samochodu do dużego bloku. Mieszkanie numer 5, znajdowało się prawie na samej górze, ale i to mnie nie zatrzymało. W końcu dobiegłam i zaczęłam mocno walić w drzwi, wołając imię bruneta.
- Louis do cholery, otwórz te pieprzone drzwi!- krzyknęłam i znowu zaczęłam walić.
- Pana Tomlinsona nie ma.- słyszę za sobą głos młodej kobiety, która wyszła ze swojego mieszkania.
- A gdzie on jest?- pytam szybko.
- O tej porze powinien być na uczelni.- oznajmia wzruszając ramionami.- Dać pani adres?
- Byłabym bardzo wdzięczna.- wzdycham zmęczona, gdyż trasa, którą przebiegłam po tych licznych schodach dała właśnie znać, w postaci szybkiego oddechu.
- Proszę bardzo. No i jeszcze tak dla ciała, proszę przyjąć ode mnie butelkę wody.- wręcza mi kartkę i butelkę wody mineralnej.
- Dziękuję pani bardzo. Jestem pani dłużniczką.- mówię i otwieram korek.
- Mam nadzieję tylko, że pani w końcu poprawi humor panu Tomlinsonowi. Od kiedy tutaj przyjechał nawet nie zamienił ze mną słowa, co kiedyś było nie do przyjęcia.- wzdycha wspominając.
- Ja też mam taką nadzieję. Dziękuję jeszcze raz!- krzyczę schodząc już po schodach.
Wychodząc na ulicę, zdaję sobie sprawę, że ja nie mam pojęcia gdzie jest ta cała uczelnia. Adres przecież nic mi nie powie. Cholera!
Zaczepiam przypadkowych ludzi, którzy dokładnie mi mówią gdzie i kiedy powinnam skręcić. Po raz kolejny zaczynam szybko biec. Nie mam pojęcia co we mnie wstąpiło. Przecież to tylko przyjaciel! A może i nie? Która normalna przyjaciółka jest w stanie przejechać paręnaście kilometrów, żeby zobaczyć swojego przyjaciela i zrobić mu wyrzuty, dlaczego nic nie powiedział o swoim wyjeździe?!
Kręcę głową i znowu zaczynam biec, aż w końcu docieram pod ogromny budynek. Stanęłam na placu, aby złapać oddech i łapczywie piję wodę, którą dostałam od sąsiadki Louisa. Rozglądam się na wszystkie strony, nie wiedząc co zrobić. Chciałam już iść w kierunku głównego wejścia, kiedy słyszę charakterystyczny śmiech mojego przyjaciela. Mojego Louisa. Odwracam się w stronę źródła dźwięku i dostrzegam jego. Śmieje się jak głupi i nie zapowiada się, żeby przestał się chichrać. Jest w towarzystwie kilku chłopaków i jakieś blondynki, która bez żadnych ceregieli opiera się o ramię Tomma, który nie jest chyba tym zbytnio zachwycony, ale nic nie mówi. Czuję lekkie ukłucie w sercu. On jest tutaj szczęśliwy. Ma swoich nowych znajomych, którzy go uszczęśliwiają. A ja go zraniłam. Nie dziwię się dlaczego wyjechał. Dlaczego nic mi nie powiedział. Tylko boli mnie fakt, że nasza kilkuletnia przyjaźń poszła na marne.
Poczułam jak łzy spływają po moich policzkach, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Dalej przypatruję się młodemu brunetowi, który nawet nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo za nim tęskniłam. Spuszczam głowę i kieruję się w drogę powrotną, zdając sobie sprawę, że to przecież moja wina.
- [T.I]?- słyszę wołanie mojego imienia, kiedy jestem już na chodniku. Zatrzymuję się w pół kroku i niepewnie odwracam głowę. Przede mną stoi nie kto inny jak sam Louis Tomlinson z otwartą buzią ze zdziwienia. Otarłam szybko łzy, ale myślę że i tak już widział że płaczę. Przez chwilę przypatruję się mu, ale potem znowu się odwracam i kieruję się w nieznanym mi kierunku.
- Zaczekaj!- słyszę wręcz błagalny krzyk i po raz kolejny się zatrzymuję. Wzdycham ciężko i mocno się powstrzymuję, żeby nie wybuchnąć płaczem na środku jednej z ulic Manchesteru. Nie wiem nawet kiedy, ale Louis objął mnie ramieniem i pociągnął w stronę dziedzińca szkoły, gdzie zatrzymuję się przed jedną ławką i prosi mnie, abym usiadła. Ja jednak tego nie robię.
- Co ty tu robisz?- pyta lekko zszokowany.
- A ty?- odpowiadam pytaniem na pytanie pociągając nosem.
Nic nie odpowiada, tylko głośno zaczerpuje powietrzem i odsuwa się kilka krów do tyłu.
- Dlaczego? Dlaczego nic nie powiedziałeś, że wyjeżdżasz? Wiesz jak się martwiłam?!- wybucham a po policzkach znowu spływają mi łzy.
- [T.I.] proszę cię, nie płacz.
- Powiedz mi!- krzyczę na całe gardło.- Dlaczego?!
- A czy to, by coś zmieniło?!- również wybucha.- Czy by coś zmieniło między nami?!
- Mogłeś przy najmniej wysłać głupiego sms-a, a nie dowiaduję się od twojej matki że tak nagle wyjechałeś sobie do Manchesteru!
- Więc skoro moja matka ci powiedziała, że wyjechałem, to po jaką cholerę tu przyjeżdżałaś?!
- Martwiłam się o ciebie! Myślisz, że to tak łatwo zostać w domu, kiedy ty bez słowa pożegnania pojechałeś! Bez żadnego słowa wyjaśnienia opuściłeś mnie! Zostawiłeś jak jakiegoś psa!- znowu podnoszę głos.- Zraniłeś mnie.- dodaję szeptem.
- Ty mnie zraniłaś 2 miesiące temu, kiedy powiedziałaś, że nic do mnie nie czujesz.- syczy.
- Ja wcale tak nie powiedziałam!
- Ach nie? Przepraszam, źle dobrałem słowa. Powiedziałaś, że to się nie uda! Więc skoro widzisz, że żyję i mam się dobrze możesz już jechać!
Zamieram. Nie spodziewałam się, że coś takiego powie. Czyli jednak to moja wina. To ja byłam powodem jego odejścia. Miałam rację. Zraniłam go. Kiedy chciałam coś jeszcze powiedzieć, on szedł w kierunku głównego wejścia do budynku, a ja stoję jak sparaliżowana, nie wiedząc co zrobić.
- Louis Tomlinson!- krzyczę na całe gardło, tak żeby mógł mnie usłyszeć, lecz on się nie zatrzymuje.- Louis Tomlinson!- krzyczę jeszcze głośniej.- Masz tu wrócić i mnie pocałować!
Zatrzymuje się. Niepewnie odwraca się w moją stronę, a ja znowu krzyczę.
- Chcę, żebyś mnie pocałował!
Zamiera. Tym razem, to chyba on doznał szoku, jednak po chwili szybkim krokiem podchodzi bliżej mnie. Spojrzał mi głęboko w oczy, nachylił się i delikatnie musnął moje usta, a ja zamknęłam oczy. Minęły dokładnie 3 sekundy, a on odsunął się na moment i po raz kolejny spojrzał w moje tęczówki. Znowu się przybliżył i złączył nasze wargi w jedność. Pocałunek był pełen namiętności i czegoś więcej, ale tego "czegoś" nie umiem nazwać. Objął mnie mocniej i po chwili jego dłonie zanurzyły się w moje włosy, dalej mnie całując. A ja wszystko odwzajemniłam. Każdy jego ruch, każdy pocałunek. Kiedy nie starczało nam tchu, odsunęliśmy się od siebie mocno dysząc i łapiąc łapczywie powietrze.
- Kocham cię.- szepcze patrząc głęboko w moje oczy.
- Ja ciebie też kocham.- i po raz kolejny mocno go całuję.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jest mój pierwszy imagin :) Myślę, że się podoba <Malikowa>
Uff.. troche plakalam czytajac. jest zajebisty. czekam na nastepny Twoj imagin. nie moge sie doczekac <3
OdpowiedzUsuń